czwartek, 18 lipca 2013

Wieś bukowińska

Jedziemy przez zielone łagodne pagórki Bukowiny. Kolejne wsie nawlekają się na wstążkę drogi. Kolorowe jak korale, jak hafty na białych koszulach. Co jakiś czas przy drodze zakwita stragan lub cała kolonia straganów, gdzie sprzedawcy zachęcają do kupna paciorków, wyszywanych pasów, drewnianych cebrzyków i łyżek. 


 






 
Wszystko to (po powrocie) może posłużyć za dowód na istnienie Bukowiny, ale teraz trudno się na coś zdecydować. W nadmiarze koniecznych decyzji oczy zatrzymuje scena zupełnie nieturystyczna.


Wieś bukowińska

w przydrożnych ramach Chrystus
rozpięty na krzyżu i Matka Boska od Prania

modlą się lniane koszule, spódnice i zwykłe portki
szepcą pacierze dziecięce kaftany

dobrze jest mieszkać – myśli żona cieśli –
wśród ludzi o drewnianych dłoniach,
gdzie koronki stroją domy i kobiety

mokry obrus na sznurze opatrzy rany jej syna













środa, 17 lipca 2013

Monastyr w Humor (Mănăstirea Humorului)

Bukowina rumuńska jest miejscem niezwykłym. Tyleż samo tu smoków co aniołów, grzeszników co świętych. Ściany cerkwi mienią się historiami, których nie sposób zapamiętać, a opiekunowie świątyń nie są rozmowni. Pierwszy Monastyr w Humor powstał w XV wieku, kolejny ok. 100 lat później. Do dziś została z niego jedynie cerkiew i wieża. Obie toną w różach.
Nazwa miejsca nie ma nic wspólnego z polskim znaczeniem podobnie brzmiącego słowa. Na olbrzymiej zachodniej ścianie świątyni pod wezwaniem Zaśnięcia Bogurodzicy rozgrywa się scena Sądu Ostatecznego. Czerwone smuga, która płynie od Niebieskiego Tronu do smoczego cielska dominuje nad pozostałymi postaciami. To rzeka ognia. Przy tronie sączy się wąską strugą jeszcze jako rzeka Niedzieli, lecz rozszerza się w miarę schodzenia na ziemię i zmienia nazwę na rzekę Soboty. Sobota to dzień poświęcony zmarły, sobota to dzień przeklęty, w sobotę nic się nie udaje. W miejscu, gdzie rzeka rozlewa się najszerzej króluje sam szatan. Jest tym bardziej przerażający, że niewidoczny. Tu z fresku na ścianie został tylko złowrogi cień, cień jak przestroga. 

 
Ognisty podmuch nie daje mi spokoju. Zamknięty w ciasnej przestrzeni przedsionka szarpie mną, wpycha do środka cerkwi i rzuca w wir kolejnych scen okrutnych jak śmierć męczenników. Czerwonozłota śmierć od miecza, ognia, krzyża, kuli. Oto kalendarz cerkwi w Humorze, krwawa karuzela świętych patronów dni roku.
Wiruję z nimi, zatrzymuje mnie dopiero Bogurodzica. Świętą radością koi rany nieustannie zadawane ścianom. Taką ją zastałam w miejscu, gdzie początek dotyka końca, gdzie drzewo Jessego wyrasta z ziemi obsypanej popiołem pożogi świata. 





Monastirea Humurului


przez niskie wrota, podwójne
idą święci na śmierć

odwracam głowę, głowy
toczą się jak jabłka

kreślę znak krzyża, krzyże
rosną łanem na ścianie

wstrzymuję oddech, ogień
budzę, co trawi ich ciała

Panie zmiłuj się nad nami

podnoszę oczy, a oni wszyscy
wirują w tanecznym kole hory
Matka Boska klaszcze w dłonie
Hosanna