Bukowina
rumuńska jest miejscem niezwykłym. Tyleż samo tu smoków co
aniołów, grzeszników co świętych. Ściany cerkwi mienią się
historiami, których nie sposób zapamiętać, a opiekunowie świątyń
nie są rozmowni. Pierwszy Monastyr w Humor powstał w XV wieku,
kolejny ok. 100 lat później. Do dziś została z niego jedynie
cerkiew i wieża. Obie toną w różach.
Nazwa
miejsca nie ma nic wspólnego z polskim znaczeniem podobnie
brzmiącego słowa. Na olbrzymiej zachodniej ścianie świątyni pod
wezwaniem Zaśnięcia Bogurodzicy rozgrywa się scena
Sądu Ostatecznego. Czerwone smuga, która płynie od Niebieskiego
Tronu do smoczego cielska dominuje nad pozostałymi postaciami. To
rzeka ognia. Przy tronie sączy się wąską strugą jeszcze jako
rzeka Niedzieli, lecz rozszerza się w miarę schodzenia na ziemię i
zmienia nazwę na rzekę Soboty. Sobota to dzień poświęcony
zmarły, sobota to dzień przeklęty, w sobotę nic się nie udaje. W
miejscu, gdzie rzeka rozlewa się najszerzej króluje sam szatan.
Jest tym bardziej przerażający, że niewidoczny. Tu z fresku na
ścianie został tylko złowrogi cień, cień jak przestroga.
Ognisty
podmuch nie daje mi spokoju. Zamknięty w ciasnej przestrzeni
przedsionka szarpie mną, wpycha do środka cerkwi i rzuca w wir
kolejnych scen okrutnych jak śmierć męczenników. Czerwonozłota
śmierć od miecza, ognia, krzyża, kuli. Oto kalendarz cerkwi w
Humorze, krwawa karuzela świętych patronów dni roku.
Wiruję
z nimi, zatrzymuje mnie dopiero Bogurodzica. Świętą radością
koi rany nieustannie zadawane ścianom. Taką ją zastałam w
miejscu, gdzie początek dotyka końca, gdzie drzewo Jessego wyrasta
z ziemi obsypanej popiołem pożogi świata.
Monastirea
Humurului
przez
niskie wrota, podwójne
idą
święci na śmierć
odwracam
głowę, głowy
toczą
się jak jabłka
kreślę
znak krzyża, krzyże
rosną
łanem na ścianie
wstrzymuję
oddech, ogień
budzę,
co trawi ich ciała
Panie
zmiłuj się nad nami
podnoszę
oczy, a oni wszyscy
wirują
w tanecznym kole hory
Matka
Boska klaszcze w dłonie
Hosanna