Jedziemy
przez zielone łagodne pagórki Bukowiny. Kolejne wsie nawlekają się
na wstążkę drogi. Kolorowe jak korale, jak hafty na białych
koszulach. Co jakiś czas przy drodze zakwita stragan lub cała
kolonia straganów, gdzie sprzedawcy zachęcają do kupna paciorków,
wyszywanych pasów, drewnianych cebrzyków i łyżek.
Wszystko to (po powrocie) może posłużyć za dowód na istnienie Bukowiny, ale teraz trudno się na coś zdecydować. W nadmiarze koniecznych decyzji oczy zatrzymuje scena zupełnie nieturystyczna.
Wieś
bukowińska
w
przydrożnych ramach Chrystus
rozpięty
na krzyżu i Matka Boska od Prania
modlą
się lniane koszule, spódnice i zwykłe portki
szepcą
pacierze dziecięce kaftany
dobrze
jest mieszkać – myśli żona cieśli –
wśród
ludzi o drewnianych dłoniach,
gdzie
koronki stroją domy i kobiety
mokry
obrus na sznurze opatrzy rany jej syna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz