W wąwozie rzeki Jiu znajdujemy spokój skał i niepokój spienionej wody. W pobliskiej wsi – pokój na dwie noce w ogromnym sadzie, gdzie drzewa uginają się pod urodzajem śliwek, a pergola kusi seledynową obfitością wina. Czas rusza znowu dopiero wtedy, gdy i my ruszamy w drogę. Lecz z chwilą przekroczenia wrót Curtisoary wskazówki zegarów ponownie zmyliły kierunek, zapachniało surową zimą i oliwą z drewnianej beczki.
Skansen wita nas wołoskim dworem obronnym Cula di Cornoliu. U wejścia białe ściany zakrzywione w łuki, dalej sufity podparte słupami, szerokie wnętrza tonące w miękkim półcieniu, wszystko zdaje się przeczyć określeniu „obronny” w nazwie. Cula stoi tu od 1785 roku, resztę domów sprowadzono z różnych stron Rumunii. Na bramach gospodarstw wiją się tradycyjne rzeźbione węże – symbol dobrobytu i zdrowia, a bramy są ogromne i solidne. Mijamy wysokie i zadbane domy, mijamy pasieki, spichlerze z beczkami, warsztaty pełne maszyn i wozy zatrzymane w pół drogi. Wszystko jakby zamarło na chwilę, gotowe w każdej chwili rozpocząć urwaną pieśń.
W tych domach żyli ludzie roztropni. Budowali je wysokie na wypadek srogiej zimy. Drzwi do środka umieszczono 2 metry nad ziemią, wiedzie do nich krużganek drewniany i skrzypiący. Śniegi w tej okolicy musiały być wielkie a ludzie przezorni.
Curtişoara – skansen w Rumunii
przyszliśmy tu, domy z różnych stron
za nami przyszły skrzynie, talerze i dzbany
bramy wrosły w ziemię, jak to mają w zwyczaju
przybiegły też stołki i stoły, sztywno
odpoczywają w cieniu haftowanych firan
serca krzeseł biją nierówno zdyszane marszem
w obraz sączy się miód, oliwa, rakija
ich duchy maja tylko zapach
duchy ludzi zostały w ogrodach,
gdzie żyli