niedziela, 16 października 2011

Rumunia - Curtişoara (skansen)





W wąwozie rzeki Jiu znajdujemy spokój skał i niepokój spienionej wody. W pobliskiej wsi – pokój na dwie noce w ogromnym sadzie, gdzie drzewa uginają się pod urodzajem śliwek, a pergola kusi seledynową obfitością wina. Czas rusza znowu dopiero wtedy, gdy i my ruszamy w drogę. Lecz z chwilą przekroczenia wrót Curtisoary wskazówki zegarów ponownie zmyliły kierunek, zapachniało surową zimą i oliwą z drewnianej beczki. 


Skansen wita nas wołoskim dworem obronnym Cula di Cornoliu. U wejścia białe ściany zakrzywione w łuki, dalej sufity podparte słupami, szerokie wnętrza tonące w miękkim półcieniu, wszystko zdaje się przeczyć określeniu „obronny” w nazwie. Cula stoi tu od 1785 roku, resztę domów sprowadzono z różnych stron Rumunii. Na bramach gospodarstw wiją się tradycyjne rzeźbione węże – symbol dobrobytu i zdrowia, a bramy są ogromne i solidne. Mijamy wysokie i zadbane domy, mijamy pasieki, spichlerze z beczkami, warsztaty pełne maszyn i wozy zatrzymane w pół drogi. Wszystko jakby zamarło na chwilę, gotowe w każdej chwili rozpocząć urwaną pieśń.
W tych domach żyli ludzie roztropni. Budowali je wysokie na wypadek srogiej zimy. Drzwi do środka umieszczono 2 metry nad ziemią, wiedzie do nich krużganek drewniany i skrzypiący. Śniegi w tej okolicy musiały być wielkie a ludzie przezorni.


Curtişoara – skansen w Rumunii

przyszliśmy tu, domy z różnych stron
za nami przyszły skrzynie, talerze i dzbany
bramy wrosły w ziemię, jak to mają w zwyczaju

przybiegły też stołki i stoły, sztywno
odpoczywają w cieniu haftowanych firan
serca krzeseł biją nierówno zdyszane marszem

w obraz sączy się miód, oliwa, rakija
ich duchy maja tylko zapach

duchy ludzi zostały w ogrodach,
gdzie żyli


sobota, 15 października 2011

Rumunia - Baie Herculane

Baie Herculane. Jakież wykwintne niegdyś było to miejsce, a modne, a szykowne. Już sama nazwa wymusza prostą postawę. Poprawiamy ubranie, strzepujemy kurz ze spodni, polerujemy buty o nogawkę.
Niepotrzebnie.



Kurort od lat cierpi na chorobę posezonową. Jakby cały świat zapomniał o śpiewaczkach operowych i ich kochankach, malarzach, poetach, literatach i innych szaleńcach, którzy przyjeżdżali tu ratować nadwątlone trybem życia zdrowie. Zapach wód siarkowych trudno posądzić o właściwości lecznicze, a jednak wciąż wabi obietnicą zdrowia (bo czymże innym?) Jedyne co zostało z uzdrowiska to widok kuracjuszy popijających z butelek po mineralnej cuchnący płyn. 
 
Całą reszta miasta jest tylko smutnym wspomnieniem, jest jak Dama Pikowa, która drżącym głosem śpiewa chanson o paryskich latach młodości „ti ba, ti ba ti ba…”. Spacerujemy po mieście w deszczu. Wzdłuż głównej alei chorują domy zdrojowe, pensjonaty i ekskluzywne hotele, a tam gdzie prospekt zwęża się nieubłaganie, na trójkątnym placyku wyrasta pomnik Herculesa. Wymizerowany patron miasta moknie jak i ono. Kiedyś zapewne znał francuski, angielski, repertuar opery wiedeńskiej i nazwiska najbardziej wpływowych ludzi Europy. Teraz tylko moknie, a deszcz monotonnie przecieka przez szary dach chmur.
Ale kto odważny może iść dalej. Na końcu miasta czeka go wielki betonowy kombinat turystyczno-leczniczy. Tu windy chodzą bezszelestnie, recepcjonistki wydają klucze i wskazówki nienaganną bułgarszczyzną.
- Basen? III piętro, bezpłatnie, szatnia jedna dla wszystkich pań, dla panów jest owszem osobna, też jedna.
- Bar ? – na IV piętrze
W ciepłej, intensywnie używanej wodzie zażywają kąpieli goście kombinatu w wieku od lat 5 do 105. Kuracjusze nowej generacji, kuracjusze demokratyczni. Ciasno tu, ale nikt nie czuje się wykluczony.
Tak, w końcu i nareszcie! Wobec reumatyzmu wszyscy jesteśmy równi.



Baie Herculane – Rumunia
(siarkowe uzdrowisko)

krótki to był dzień.
słońce nie wschodzi tu od 40 lat
świt jest cieniem świtu, a tynki puchną z tęsknoty

kuracjusze sadzą kwiaty
pieni się róża niezdrowo i glicynie bez umiaru
pleśnieją girlandy na malowanym stropie pijalni

patrzę w banał okna
reumatyzm skręca balustrady, wychudzony
pomnik Herkulesa moknie na prospekcie

Rumunia - Twierdza Vidin, Bułgaria


Tam gdzie broń – musi być wojna…, gdzie twierdza – wróg, gdzie rzeka – most.
Warowna Baba Vida rękami pokoleń wzmacniała mury, budowała stanowiska artyleryjskie i magazyny broni, wznosiła baszty wysokie na 16 metrów i fosę głęboką na kilka, zasilaną wodami Dunaju. Od czasów rzymskich do dziś stoi niewzruszona na skrzyżowaniu wielu szlaków, wielu pokus, niezgody i zawiści. Pamięta cesarza Bazylego II Bułgarobójcę (1003r) i księcia wołoskiego Wlada III Palownika (1461), Osmana Pazwantogłu i polskich inżynierów przybyłych po powstaniu kościuszkowskim, i…
Pamięta jeszcze wielu innych, a o wszystkich być może wolałaby zapomnieć.





Twierdza Vidin - Bułgaria

starły się na proch, armie
(fosa świadkiem)
w czas kamiennych argumentów,
w potoku wrzących obelg milczy mur,
zaciskając cegły.

Historyku, to twoje łąki
przyłóż ucho, w czas pokoju
spoiwo rozluźnia uścisk
mur jak obcy przy wódce opowie
całe swoje życie

nie znam tego języka, siądę
przy oknie, popatrzę na Dunaj

piątek, 14 października 2011

Rumunia - Christo Botew, bohater Bułgarii


Przez jadalnię Rozy i Antona przetaczają się wielkie armie. Liczymy je wspólnie i wspólnie piszemy ich losy. Armia turecka nie ma dobrych notowań, za to poeta i żołnierz, który w końcu XIX wieku rozniecił powstanie przeciw niej – i owszem, zbiera punk za punktem.
- Za odwagę i przyjaźń z naszymi, eh (powstańcami styczniowymi na emigracji)..  na zdrowie!. 


 

Wieczorem, szklaneczkami miodowej rakiji Anton odmierzamy legendę Christo Botewa. Z szacunku dla historii i z sentymentu dla gospodarzy przez trzy dni kolekcjonujemy w podróżnych dziennikach miejsca, które zakwitły słowem poety lub spłynęły krwią bohatera. Miał garstkę czetników, gorącą głowę i dar przekonywania. Książki z poezją mówią, że tyle wystarczy, podręczniki historii - że to za mało. Jemu też zabrakło. Christo boleśnie nękał tureckie zastępy i pędził przez Wraczańską Planinę całą wiosnę 1876 roku. Zginął podstępnie zwabiony w pułapkę początkiem lata. Idziemy skrajem jego legendy, gdzie żółte połoniny garbią się w niebo, gdzie duchy wioski płaczą w pustej dolinie, gdzie resztki sadu nie rodzą owoców. Christo Botew został tu, pod kamieniem w środku lasu. Pobliska cerkiew przyjęła ciała poległych czetników, a nas (130 lat później) powitała serdecznie bielonym murem i rzędem świec, które można zapalić za zmarłych. 




Christo Botew 1876
usiądź przy mnie żołnierzu z raną na przestrzał
zobaczę przez nią zakrzepłe łąki kwietnia
i jasny turecki półksiężyc

rana jest czysta jak wody Vracanskiej Planiny,
przestała krwawić, brzegami nawet
zarasta legendą dlatego

usiądź przy mnie, poczęstuję cię papierosem
a ty opowiesz mi o czetnikach,
których zabrakło